Kurs żeglarski wyższego stopnia. Poradnik armatora. Cz.1
Kurs żeglarski – wiedza praktycznie teoretyczna.
Przygotowanie kadłuba jachtu do malowania
SZLIFOWANIE
Przeszedłeś kurs motorowodny albo obóz żeglarski, zdobyłeś upragniony patent i masz za sobą swój pierwszy sezon pływania na własnej motorówce lub żaglówce. Nabrałeś doświadczenia, a w planach są nowe rejsy, bo właśnie lód odpuścił jeziora i tęsknym wzrokiem omiatasz falująca wodę wyświetlaną na obrazie z internetowej kamerki zamontowanej w porcie, w którym zimuje twoja łódź.
A pamiętasz, jak przytarłeś burtą o nabrzeże kanału podczas mijania statku? A jak stuknąłeś dziobem podczas przybijania do pomostu przy silnym wietrze, ponieważ załogant nie dał rady przytrzymać łodzi (bo, przecież zawsze winę ponosi załogant, a nie wspaniały kapitan)?
Czy widzisz, jak bardzo wyblakła farba na kadłubie?
Czas na zabawę w makrokosmetyczkę o skłonnościach sadomasochistycznych! Będziesz godzinami drapać papierem ściernym, bezlitośnie drzeć powierzchnię ciężką szlifierką rotacyjną, a wydarte w ten sposób rany przecierać acetonem. Czule i delikatnie wypełniać ubytki szpachlówką, a potem znowu traktować to brutalnie szlifierką, aby tylko uzyskać większą gładź, aby tylko farba lepiej przylegała, aby tylko twoja ukochana była piękniejsza!!! Czego się nie robi dla urody?! Gdy żona będzie Ci suszyć głowę, że ściereczek kuchennych, to Ty nigdy tak porządnie nie prasowałeś, ani nie układasz skarpetek w szafce tak ładnie, jak narzędzia w warsztacie i że o nią nie dbasz tak, jak o tą cholerną łódź, odpowiesz, że jak chce, to po niej też możesz pojeździć szlifierką i żeby lepiej zamiast zrzędzić, przyniosła piwo, po czym żona wyprowadzi się do mamy, a ty będziesz mógł poświęcić jeszcze więcej czasu swojej miłości (oczywiście z przerwą na mecz). A potem malowanie… zobaczysz, jak z każdą warstwą pięknieje…jak błyszczy…jak…ach. Koledzy z wojska zzielenieją z zazdrości, (choć może nie do końca zzielenieją, bo podobno wszystkie samce to daltoniści) już oczyma duszy widzisz, jak opadają szczęki wszystkim wkoło, gdy będziesz Ją wodować na przystani…. a potem, tylko naprędce podpiszesz papiery rozwodowe i już możesz wypływać… jak najdalej od komornika który przyjdzie wyegzekwować alimenty…
Dosyć marzeń, do roboty!
Oględziny
Najpierw (choć według niektórych” najsampierw”) powinniśmy zbadać dokładnie wszystkie rysy i zadrapania, jaką mają głębokość i wielkość. W ten sposób określimy zakres czynności kosmetycznych, których wymaga nasza jednostka. Jeżeli jeszcze nosi na sobie „nagi” Żelkot (przepraszam za obsceniczne treści), to w przypadku kilku niewielkich rys, problem jest żaden.
Gdy ubytki żelkotu są duże, głębokie i jest ich wiele, to zwłaszcza w przypadku jachtu mającego kilkanaście lat i pochodzącego z „domowej stoczni”, czeka nas duży remont.
W przypadku łodzi pomalowanej już kiedyś farbą, w zasadzie musimy przygotować się na malowanie całości.
Poza oględzinami powierzchni kadłuba, koniecznie trzeba sprawdzić stan dna, zwłaszcza przy skrzyni mieczowej. W zasadzie powinniśmy takie czynności przeprowadzić tuż po wyjęciu jachtu po sezonie z wody. Teraz, na wiosnę, gdy poszycie schło przez kilka miesięcy, łatwiej ocenić rozmiary uszkodzeń. Często zdarza się, że fał miecza po pewnym czasie się nieco rozciąga i przy opuszczaniu miecz uderza o przednią krawędź skrzyni, co skutkuje pęknięciami a później dziurą w miejscu łączenia krawędzi natarcia skrzyni z dnem. Takie uszkodzenia są skrajnie niebezpieczne. Opiszemy ich remont w jednym z kolejnych artykułów.
Miejsca podejrzane koniecznie trzeba przetrzeć papierem ściernym, gdyż uszkodzenia mogą być na pierwszy rzut oka niewidoczne, zwłaszcza, gdy nie umyliśmy dna po sezonie. Ukryte pęknięcia spowodują przenikanie wody do poszycia, co zaowocuje z czasem delaminacją, czyli rozwarstwieniem struktury poszycia.
Pamiętajmy, że przez farbę woda przenika, choć bardzo powoli, jeszcze wolniej przez żelkot, jednak proces nieuchronnie zachodzi. Jacht po sezonie waży więcej niż przed nim, gdyż laminat (i oczywiście drewno też) „pije” wodę. Dlatego niezwykle ważne jest wypełnienie wszelkich szczelin, porów i pęknięć.
Zlekceważenie drobnych uszkodzeń pokrycia kadłuba może doprowadzić do rozwarstwienia i zniszczenia laminatu w wyniku działania wody. Taki proces nazywa się delaminacją i zwykle zaczyna się od tzw. osmozy, czyli wystąpienia na powierzchni żelkotu lub farby, pęcherzy, w których jest woda. Jeśli nie zlikwidujemy tego szybko, może nastąpić zniszczenie struktury laminatu, które w skrajnych przypadkach poskutkuje zatonięciem łodzi. Woda, która wniknęła w strukturę laminatu w sezonie, zimą zamarznie. Woda zamarzając zwiększa swoją objętość. W ten sposób rozsadza laminat. A on bierze jeszcze więcej wody. Która kolejnej zimy zamarza i rozsadza go jeszcze bardziej. Którejś kolejnej wiosny kadłub twojej motorówki lub żaglówki będziesz mógł w niektórych miejscach przebić palcem. Bo kilka lat wcześniej nie chciało ci się zlikwidować kilku małych rys.
Szlifowanie
W przypadku niewielkich rysek na żelkocie sprowadza się do delikatnego przetarcia ich drobnym papierem dla zrównania krawędzi i nadania im pochyłości. Reszta remontu sprowadzi się do odtłuszczenia i nałożenia w ubytki żelkotu – nadają się do tego wykałaczki, a potem przykładamy na „ranę” „opatrunek” z kawałka sztywnej folii (idealnie sprawdzają się koszulki do laminowania kartek papieru i celofan do kwiatów), który przyklejony na krawędziach do kadłuba, spowoduje odcięcie dopływu powietrza i szybsze stwardnienie nałożonej masy. W dodatku wstępnie ją wygładzi. A jeśli się naprawdę postaramy i będziemy mieli szczęście, po zdjęciu folii może nawet nic nie trzeba będzie robić! Po zastygnięciu – najlepiej na drugi dzień, zdejmujemy celofan i zostaje przeszlifowanie naprawianego miejsca wodnym papierkiem ściernym dla uzyskania odpowiedniej gładzi i połysku. Nie będzie dużym błędem także zapolerowanie naprawianego miejsca.
Głębokie i rozlegle uszkodzenia żelkotu, oraz podrapana i wyblakła farba wymagają szlifowania całości powierzchni kadłuba. Jest to praca ciężka, długotrwała oraz szkodliwa dla zdrowia-jeśli się nie zachowa środków ostrożności. Do wykonania tego zadania trzeba mieć odpowiednie wyposażenie.
Sprzęt
Przede wszystkim trzeba zaopatrzyć się w środki BHP. Podobno jeden facet napisał kiedyś pracę doktorską pt. ”BHP walki na topory”, więc zagadnienie jest dosyć szerokie. My ograniczymy się do fizelinowego kombinezonu, masek przeciwpyłowych na twarz, okularów ochronnych oraz rękawic. Przydatne są także ochraniacze słuchu. Choć znam osobnika, który szlifuje zawsze jedynie w slipach, gdyż twierdzi, że tak to łatwiej mu się zmyć, bo prać to on nie lubi. Poza tym, i tak po paru godzinach pot wszystko spłukuje. Ponieważ od ciągłego szlifowania jest on nieco przygłuchy, więc żaden głosu rozsądku do niego nie dociera.
Poza artykułami ochronnymi musimy posiadać papier ścierny (dobrze oznakowany, aby go w nagłej potrzebie nie pomylić z toaletowym) o różnych gramaturach do szlifowania ręcznego oraz do szlifierek. Zmiotkę do oczyszczania z pyłu przeszlifowanych powierzchni i okolic oraz jakieś miękkie szmatki do ich przecierania. Dobrze jest też mieć odkurzacz warsztatowy.
Ciężki sprzęt w postaci szlifierek rotacyjnych i oscylacyjnych powinien mieć odpowiednią moc. Zakupione na promocji w hitlerowskim hipermarkecie Totenkopf elektropseudonarzędzia firmy np. VietCong lub SamciongPrund o mocy kilkudziesięciu chomików mechanicznych możemy podarować cioci Boguchwale do polerowania sztucznej szczęki. Do szlifowania kadłuba łodzi potrzeba maszyn o porządnej mocy z regulacją obrotów. Jeżeli takowych nie posiadamy, przydałoby się mieć znajomego chirurga-specjalistę od przeszczepu kończyn. Bo trudniej niż ręcznie jest tylko szlifować niedomagającą maszyną udającą pracę. Każdy, kto zatrudniał do roboty jakiegoś millenialsa-wegana studiującego zaocznie prawo administracyjne, wie o czym piszę.
Osobiście preferuję narzędzia akumulatorowe. Z racji tego, że kilkukrotnie udało mi się w ferworze pracy i chmurze pyłu przypadkiem przeszlifować lub przyciąć kabel. I nie zajmuję się polityką w pewnej wielkiej partii tylko dlatego, że używam zawsze jako stacji pośredniej dobrego przedłużacza z dobrym bezpiecznikiem. Więc polecam każdemu uzbrojenie się w narzędzia akumulatorowe. Żyjemy w Europie XXI wieku i choć wiele osób w tym kraju próbuje intensywnie cofnąć nas kilka wieków w rozwoju, jak na razie nabycie takowych nie jest problemem, a jeśli komuś się nie chce kupować na jednorazową robotę, może skorzystać z którejś z wielu wypożyczalni narzędzi.
Tak wyposażeni możemy myśleć o szlifowaniu.
A jak już skończymy o nim myśleć, powinniśmy do niego przystąpić fizycznie.
Teoretycznie nie powinno być z tym problemów, jak ktoś miał zajęcia z tzw. prac ręcznych w podstawówce, to powinien sobie poradzić. Na szczęście dobra wybrana demokratycznie władza działa dla dobra Narodu Polskiego i lekcji techniki w szkołach jest coraz mniej, za to w niektórych jest obowiązkowy… taniec. I absolwenci takowych szkół będą sobie mogli zatańczyć, jak im szkutnik zaśpiewa cenę za przeszlifowanie rysy w żelkocie.
Nie ma nic bardziej błędnego (może poza poglądami większości polityków). Szlifowanie tak dużej i posiadającej zmienne krzywizny powierzchni, jak kadłub jachtu wcale nie należy do najłatwiejszych i najprzyjemniejszych rzeczy na świecie. Jeżeli można, to najlepiej zlecić tę czynność fachowcowi, gdyż nie należy też ona do wpływających specjalnie korzystnie na zdrowie. Jeżeli szlifowany ma być laminat, a nie tylko farba, czy żelkot, to powinno się wiedzieć, że opiłki włókna szklanego to mikroskopijne igiełki. Wbijają się w ciało i powodują swędzenie i ból. Dolegliwości tych trudno się pozbyć, a ubranie nie stanowi całkowitej ochrony. Tu bardzo pomocne są wspomniane wcześniej kombinezony fizelinowe i pełne maski na twarz, zwane w niektórych kręgach „namordnikami”. Warto nadmienić, że w czasie Wojny Wietnamskiej stosowane były bomby zawierające niewidoczne prawie gołym okiem mikrowłókna szklane, które po wbiciu się w ciało powodowały śmierć w męczarniach (zwykle po kilku dniach, gdy przedostały się do krwi i z nią do serca). Wszystko w imię wolności i lepszego życia. Oczywiście w przypadku robót szkutniczych takiego zagrożenia nie ma, lecz i tak uczucie jest nieprzyjemne. Ja po szlifowaniu laminatu zawsze biorę bardzo gorącą kąpiel – wówczas rozszerzają się pory skóry i włókienka łatwo wychodzą na zewnątrz. Niestety, nie likwiduje to problemu ostatecznie i kilka następnych dni odczuwa się pewien dyskomfort. Konieczne też są porządne maski przeciwpyłowe, bo wciągamy opiłki także do dróg oddechowych!
Nie spotkałem jeszcze nigdy osobnika, który by uznawał uczucie po szlifowaniu włókna szklanego za przyjemne. Przypuszczalnie nawet patron sadowników, czyli markiz de Sade chętnie by go używał w swoim repertuarze. Ale, na szczęście dla jego ofiar, chłop dokonał swego niecnego żywota zanim wynaleziono włókno szklane.
Jak szlifować?
Zależy to od rozległości przedsięwzięcia. Jeżeli mamy tylko kilka rys w żelkocie, najlepiej ręcznie drobnym papierem ściernym. Jak rysy są głębokie, to szlifujemy najpierw samą rysę z wierzchu – aż krawędzie zrobią się skośne, potem nakładamy odrobinę żelkotu wypełniając nią ubytek, a następnie drobnym papierem (o ziarninie 150-220) wyrównujemy powierzchnię. Na końcu jeszcze drobniejszym (najlepiej wodnym np. 400) sprowadzamy do połysku. A potem polerujemy.
W przypadku dużych i głębokich ubytków konieczne bywa laminowanie i szpachlowanie, ale to w kolejnym odcinku.
Zeszlifowanie całego kadłuba zajmuje dużo czasu. Trzeba to zrobić dokładnie, bo jeżeli gdzieś przytrzemy za mocno szlifierką, wówczas trzeba będzie wypełniać ubytek. Znam przypadek, kiedy jeden facet będąc „po kielichu” przedarł się szlifierką do wnętrza! Remont przedłużył się o prawie tydzień i łódź nie poszła w pierwszy czarter. W przypadku, gdy naszym celem jest położenie farby pierwszy raz na stary podrapany i mało estetycznie wyglądający żelkot, wystarczy jego zmatowienie. Nie powinno się zrywać pokrycia do gołej maty, gdyż tracimy wówczas zabezpieczenie przed wilgocią i osmoza zrobi swoje. Najlepiej najpierw przeszlifować papierem 80 całą powierzchnię dla wyrównania, a następnie 100-120 dla wygładzenia. Zapewni nam to dobrą przyczepność farby.
Kładzenie nowego żelkotu jest dużym wyzwaniem i w warunkach amatorskich lepiej go nie podejmować.
Gdy musimy zedrzeć kilka warstw starej farby (bo są osobniki, które po prostu kładą kolejną warstwę farby co roku, bez przygotowania podłoża i uważają, że jest w porządku, bo jak łódź ładnie wygląda w momencie sprzedaży, to najważniejsze) lub planujemy zwalczyć pęcherze osmozowe, trzeba się posłużyć wytrzymałą maszyną i kilkoma grubościami papieru. Zaczynamy od dużej grubości. Ja preferuję na początek 60 gdyż grubszy papier może spowodować zbyt głębokie rysy, a nie równe zdarcie powierzchni. Gdy już zerwaliśmy wierzchnie warstwy i mamy zacząć „obrabiać” ostatnią, powinniśmy zmienić papier na cieńszy np. 100. Zabezpieczy nas to przed zrobieniem zadziorów w powierzchni, którą będziemy malować. Po zeszlifowaniu ostatniej warstwy, zmieniamy papier na cieńszy np. 180 i wygładzamy kadłub.
Technika szlifowania
Niewielkie powierzchnie można obrobić ręcznie. Jednak, aby się niepotrzebnie nie przemęczyć trzeba znać odpowiednią technikę. Papier najlepiej obłożyć na prostokątnym klocku drewna – takim, żeby pasował do dłoni. Szlifujemy wykonując koliste ruchy ręką „do wewnątrz” – wówczas zużywamy najmniej energii i najmniej się męczymy. Papieru nie powinno się zbyt mocno przyciskać, gdyż to osłabia efektywność pracy i powoduje szybsze zmęczenie. Oczywiście, gdy sytuacja tego wymaga, np. w ciasnych miejscach pod okuciami itp. należy stosować inną technikę – jak ruchy wzdłużne, czy poprzeczne.
Szlifowanie mechaniczne. Do naszych celów najlepiej nadają się szlifierki rotacyjne (oscylacyjno-rotacyjne) o wirujących okrągłych tarczach. Dobrze, gdy mają możliwość regulacji obrotów. Posługujemy się nimi pracując z dużymi powierzchniami, takimi właśnie jak kadłuby łodzi. W przypadku braku rotacyjnej, możemy posłużyć się szlifierką oscylacyjną. Ma ona drgającą tarczę ścierną i jest dość dobra na niewielkich płaskich powierzchniach. Tzw. czołgami – czyli szlifierkami taśmowymi lepiej się nie „bawić” szlifując kadłub, gdyż łatwo o jego uszkodzenie w przypadku z byt silnego dociśnięcia maszyny, czy ustawienia jej pod złym kątem.
Ewentualnie możemy pracować szlifierką kątową, tzw. flexą albo diaxem, jednak mającą regulację obrotów i z odpowiednią tarczą. Mianowicie powinna być to tarcza gumowa z rzepem, na którą przyczepiamy takie same krążki papieru jak na rotacyjno-oscylacyjną.
Trzeba pamiętać, że mało które szlifierki są przystosowane do dłuższej, ciągłej pracy.
Jedynie narzędzia z „wyższej półki” mają taką możliwość, a i tych lepiej nie przeciążać.
Taka fleksa nadaje się również bardzo dobrze do końcowego polerowania. Oczywiście jeśli założymy do niej tarczę polerską z tzw. baranem, czyli nakładką przypominającą gęstego mopa albo sfilcowaną wełnę owcy. Tym sprzętem na wolnych obrotach idealnie rozprowadza się pastę polerską. Ale o tym na końcu cyklu, gdyż to finis, który nam coronat opus, jak mawiali starożytni eskimoscy górale podwodni.
QRS MAZURY Szkoła Sportów Wodnych i Ekstremalnych
Zapraszamy na:
:: czartery jachtów Twister 800 i Tango 780 :: szkolenia żeglarskie na patent żeglarza jachtowego – kursy stacjonarne lub obozy rejsowe :: rejsy szkoleniowe i rekreacyjne dla dorosłych lub młodzieży :: kursy motorowodne – Sternik Motorowodny, Licencja na holowanie narciarza wodnego, Motorowodny Sternik Morski :: egzaminy na patenty żeglarskie i motorowodne :: bojery – żeglarstwo lodowe :: szkolenia lodowe :: drony :: i inne…